niedziela, 23 sierpnia 2015

Dzień pod znakiem morskiej bryzy i ostryg.

Dzisiaj odwiedziliśmy aż trzy lokalizacje. To był długi dzień, do hotelu wróciliśmy dopiero po 22:30.. :-) Długi ale piękny.
Saint-Malo
Zwiedziliśmy całe Stare Miasto,  przemierzyliśmy pokaźne mury obronne, których budowę rozpoczęto już w XII w. ale i tak największe wrażenie zrobiła na nas zatoka, regulowana przypływami i odpływami. Około godziny 10:00, można się było dostać do sąsiadującej wysepki piechotą, a o 12:30 już nie, bo ścieżkę i wszystko co wokół przykryła woda. Taka sytuacja. W ogóle najzabawniejszy widok to dziesiątki łódek poprzewracanych na piasku, czekających na przypływ. To trochę tak jakby ktoś chciał zrobić psikus i spuścił wodę z wielkiej wanny :-)
W Saint-Malo udało nam się zjeść słynne bretońskie ciastko Kouign-Amann i potwierdzamy jest tak dobre jak o nim piszą :-)
Cancale
Rybackie miasteczko słynące z ostryg, zarówno tych hodowlanych jak i poławianych na dziko. Na miejscu zaciągnęłam Dawida na wielki talerz swieżych owoców morza, na którym znalazły się krab, langustynki, krewetki, ostrygi, pobrzeżki i morskie ślimaki. On w ramach rewanżu zabrał mnie na ostrygowy targ. Na którym zjedliśmy po najlepszym fast foodzie pod Słońcem. Świeżo złowione ostrygi skropione sokiem z cytryny. Znakomita esencja Cancale.
Gdzieś po drodze do kolejnej lokalizacji zatrzymaliśmy się przy maleńkiej budce lokalnego producenta wina. Po degustacji i bardzo fajnej wymianie zdań zakupiliśmy dwie flaszeczki. O Francuzach słyszeliśmy tyle niepochlebnych opinii ale Bretończycy są przesympatyczni.
Cap Frehel
To, jak mówi przewodnik, jedno z najbardziej malowniczych miejsc na Szmaragdowym Wybrzeżu. Ja powiem, że było godnie. 70-metrowe klify i wysepki robią wrażenie. Zresztą sami zobaczcie :-)
Na powrocie do Dinan postanowiliśmy zjeść kolację. Zatrzymaliśmy się w malutkiej restauracji w jednej z mijanych wiosek. Wybiła godzina 19:00 i lokal wypełnił się gośćmi. Ta dyscyplina niezmiennie nas fascynuje. Poza pyszną sałatką i przemilą obsługą w tej właśnie małej rodzinnej restauracji udało nam się zjeść bretoński o zgrozo! przysmak. Młode ziemniaki podane z sosem i kiełbasą z jelit i żołądków w towarzystwie zielonej sałaty. Jak dobrze, że pani się nade mną zlitowała i odwiodła mnie od zamówienia całej porcji, na którą pokusił się Dawid. Wytlumaczyła, że jest to bardzo specyficzne danie, nie tylko w smaku ale i w zapachu. Nie oszukiwała..  Nigdy więcej! ;-) A wiecie co mnie przekonało? Że nie tykają tego dania nawet Anglicy i Niemcy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz