czwartek, 3 września 2015

Krokodyle wylądowały

No to jesteśmy w PL. Teraz tylko ogarnięcie powyprawowe - pranie i tym podobne no i powrót do rzeczywistości. Bretoński wiatr przewietrzył nam głowy więc mamy nadzieję na nowe spojrzenie na stare sprawy ;)

No to jeszcze anagdotka, żeby wyjść poza schemat ogłoszenia parafialnego.

Po zaokrętowaniu się w porcie Paris Bauvais na statek powietrzny typ Airbus A320 latający pod banderą Wizzaira miała miejsce ciekawa sytuacja. Okazało się, że pasażerowie mający wykupione miejsca w rzędach 12 i 13 nie zjawili się. Tak się składa, że miejsca pod oknami w tych rządach muszą być obsadzone gdyż znajdują się przy drzwiach awaryjnych. A drzwi te mają to do siebie, że w razie konieczności należy je otworzyć ręcznie. 'Otworzyć' to w sumie nie jest właściwe określenie gdyż należy je usunąć. I wyrzucić na zewnątrz. Obowiązek ten spoczywa na osobach siedzących przy tych drzwiach. W związku z tym, rozpoczęło się poszukiwanie chętnych na obsadzenie tych miejsc.
Propozycja ze strony stewarda padła również w naszym kierunku. Zgodziliśmy się praktycznie bez namysłu. Chodziło nie tylko o możliwość zostania bohaterami ratującymi pasażerów lecz również o to, że odległości pomiędzy siedzeniami w tych rzędach są większe co daje szansę na rozprostowanie nóg. No dobrze, bardziej chodziło o to mi, bo Anka mieści się bez problemu na standardowym miejscu ;) Zatem czystym przypadkiem otrzymaliśmy darmowe podwyższenie komfortu. Lot przebiegł bez większych ekscesów, bohaterami na całe szczęście zostawać nie musieliśmy.

P.S. Zmieniliśmy też nagłówek bloga - na telefonie wyglądał poprawnie więc dla nas było OK, ale jak zobaczyliśmy go na komputerze...


wtorek, 1 września 2015

Południowa część Rennes.

Pewnie myślicie 'Jak to?' A ja odpowiem, że jak dotąd wszystko idzie zgodnie z planem. Zameldowaliśmy się w Rennes, co znaczy, że już za chwileczkę już za momencik ruszymy w kierunku domu. Z jednej strony żal wyjeżdżać mimo, że tak wiele wspomnień zostanie pod powiekami, z drugiej po tym maratonie przyda nam się krótki odpoczynek przed powrotem do codzienności.

Wy jeszcze o tym nie wiecie ale po Bretanii przemieszczaliśmy się Pszczołą. Mimo, że serce ciagnęło do Fiata 500, rozum wybrał Lancię Y, to na miejscu w wypożyczalni dostaliśmy Citroëna C3 z panoramicznym dachem :-D I było superowo :-) Zrobiliśmy nią prawie 1500km. Ile zrobiliśmy na piechotę? Boję się liczyć, ale gdyby nie to, to byłyby to pierwsze wakacje, z których wrócilibyśmy utyci :-D

A co dziś jedliśmy w Bombaju, yyy znaczy się w Rennes? Dużo dobrego indyjskiego jedzenia. Na foto,jak widać, załapały się tylko w połowie zjedzone samosy ;-)

PS. A w drodze powrotnej do hotelu trafiliśmy na Peugeot 203

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Quiberon - taki francuski Hel

Niestety, miasteczko bardzo mocno nastawione na turystów. I to widać, dlatego szybko z niego uciekliśmy ;-)

Dzisiaj odwiedziliśmy też Carnac - symbol prehistorii na miarę brytyjskiego Stonehenge. Nazwa miejscowości pochodzi od celtyckiego słowa karn, oznaczającego kamień. Na aleję menhirów Alignements du Menec sprzed 3 tysięcy lat, jak podaje przewodnik Michelin, składa się 1099 kamienii ustawionych w 11 rzędach. Ciagną się one przez ponad kilometr.. robią wrażenie mimo, że dla własnego bezpieczeństwa są ogrodzone. Nie bolało nas to ponieważ menhirów jest tu wszędzie pełno, nawet w wioseczce, w której się zatrzymaliśmy. Jest ich mniej ale są większe, ogólnie dostępne i na mnie osobiście zrobiły większe wrażenie.

Na otrzymanej w Carnac mapie miasteczka i okolicy Dawid odkrył wioseczkę poławiaczy ostryg, ruszyliśmy tam czym prędzej na przepyszny fast food. Nie ma to jak świeżo złowione ostrygi podane na styropianowym talerzu wyłożonym algami i skropione sokiem z cytryny.. Boskie! I prosto od 'producenta' :-)

Jadąc dalej znaleźliśmy mehari na sprzedaż! Całkiem ładne :-) Łukasz dzwoń. W tej lokalizacji zostajemy do jutra więc masz jeszcze trochę czasu ;-)

niedziela, 30 sierpnia 2015

Meldujemy się z Erdeven.

Dojechaliśmy i mamy internet ;-)
Na miejscu przywitało nad Słońce w związku z czym zaraz po zjedzeniu kolejnych super galetów i super crepów ruszyliśmy najpierw obejrzeć okoliczne menhiry, a zaraz po tym na karmelowego eklerka i na plażę. Wybyczyliśmy się trochę :-) Było nam to potrzebne bo już powoli dopada nas zmęczenie. Z jednej strony, bo plan jak zwykle ułożyliśmy sobie bardzo intensywny, a z drugiej bo chcemy wycisnąć z tej wyprawy tyle ile się da. Każdą wolną chwilę zamieniamy na kolejny klif, port czy menhira.. :-)

Crozon All in One

Na półwyspie Crozon znaleźć można praktycznie wszystko! Menhiry, 70-metrowe klify, latarnie morskie, bunkry, cmentarzysko statków, a nawet dwa cmentarzyska, forty, porty, plaże, pomniki, mosty, jaskinie.. czego dusza zapragnie i tak sobie jeździliśmy i zwiedzaliśmy.

A po drodze na przyladek trafiliśmy w miejscowości Faou na spocik aut uczestniczących w rajdzie samochodów zabytkowych. Uczestniczyły w nim auta głównie pochodzenia francuskiego i angielskiego ale znalazło się kilku przedstawicieli motoryzacji niemieckiej. Zobaczcie sami!

Na obiad bretoński Fast Food ;-) a na słodko jakaś francuska tartaletka :-P ;-) 

Pogoda iście bretońska, słońce na niebie pojawia się tu po 19:00 :-) 

Dzisiaj zmieniamy lokalizację i tym razem możemy nie mieć dostępu do internetu, o czym przekonamy się na miejscu. Wyjeżdżamy zaraz po śniadaniu.

piątek, 28 sierpnia 2015

Na Koniec Świata i z powrotem.

Dzisiaj byliśmy na końcu świata i wróciliśmy :-) Wyspa Ouessant poraża pięknem przyrody i spokojem.. :-)

Skoro jest zapotrzebowanie na żelazo to postanowiłem dzisiaj zrobić przyjemność Łukaszowi i przy okazji pobytu na Ouessant złapałem kilka jaktajmerow. Wyspy to specyficzne ekosystemy motoryzacyjne. Zazwyczaj coś co na wyspę wpłynie zostaje na niej do swojej śmierci. Śmierci w skutek eksploatacji ma się rozumieć. Często bezlitosnej eksploatacji 'na robocie'. Wrzucamy kilka fotek żelaza z końca świata. Modeli nie podaję bo przecież znaffffcy wiedzą o co chodzi.

P.S. Widujemy w BZH zadziwiająco dużo R4. Więcej niż R5. To musi być twarde żelazo. Trzeba mu się przyjrzeć!

A póki co pozdrawiamy z The Dubliners.
It's Guinness time ;-)

czwartek, 27 sierpnia 2015

The Water is Coming

W dniu dzisiejszym zdecydowaliśmy się zwiedzić północno - zachodnie wybrzeże Bretanii. Za nami cała masa miast portowych, znacznie mniej zatłoczonych przez turystów, których tak naprawdę to prawie nie widzieliśmy. Za to widoki zostaną pod powiekami. Bo Bretania to piękna kraina.

Lunch zjedliśmy w knajpce PEŁNEJ lokalesów, pełnej do tego stopnia, że ledwo wyrwaliśmy stolik. Ale było warto! Oj jak było warto. Jedliśmy bretońskie naleśniki wytrawne (Dawid z szynką, jajkiem, serem, pieczarkami i pomidorami, ja z małżami świętego Jakuba w cydrze i z pomidorami oraz boczkiem) i na słodko (Dawid z solonym karmelem, a ja z czekoladą). Zarąbiste były! :-)

Wcześniej i później odwiedziliśmy kilka miejsc widokowych, z widokiem na Kanał La Manche i na Ocean. Na jedym z takich punktów byłam świadkiem zabawnej scenki. Kiedy parkowaliśmy, w oddali było widać, że na wciętym wgłąb oceanu okrągłym jak wyspa półwyspie spaceruje mężczyzna z dwoma psami. Postanowiliśmy, że też się tam udamy. Zrobiliśmy kilka zdjęć przy brzegu i ruszyliśmy do wybranego celu. Gdy już prawie dotarliśmy na miejsce okazało się, że The Water is Coming i powoli odcina półwysep od stałego lądu. Kiedy mężczyzna zobaczył co się kroi, podjął bardzo szybką decyzję o odwrocie. Przeskakiwał z kamienia na kamień próbując wrócić na suchą część ścieżki. Gdy zabrakło kamieni, usłyszałam siarczyste, wykrzyczane z bezradności 'scheiße i zobaczyłam jak sąsiad wskakuje w adidasach do wody by tylko znaleźć się po właściwej stronie. Następnie uśmiechnął się szeroko, zwierzaki się przywitały i czym prędzej ruszyli w stronę lądu. Nas także nie trzeba było długo na to namawiać. Gdy dotarliśmy spowrotem na parking po półwyspie nie było już ani jednego śladu. Zamienił się w wyspę, ktorą przejęło lokalne ptactwo :-)

PS. Ostatnie zdjęcie to żelazo na kołach, specjalnie dla Łukasza. Kamper!, tak najprawdziwszy kamper. Tyle, że wersja dla twardzieli ;-)

środa, 26 sierpnia 2015

Dzień serwisowy

Dziś przyszedł ten dzień, w którym trzeba było iść do pralni, wyprać i wysuszyć plecak pełen ciuchów. Ponieważ wyrobiliśmy się ze wszystkim zaskakująco szybko popołudnie spędziliśmy w Oceanopolis, oceanarium, które szczyci się tym, że żyje w nim 10 tys. zwierząt należących do tysiąca gatunków. Ogromne akwaria imitują warunki życia w klimatach polarnym, tropikalnym i umiarkowanym. Michelin dał tej atrakcji 3 gwiazdki. Naszym zdaniem grubo przereklamowne.. tłoczno, drogo i bez efektu łał.
W ramach odreagowania postanowiliśmy samodzielnie ugotować kolację. A co! Wcale nie jesteśmy gorsi od Francuzów ;-)
W trakcie wypiliśmy piwo cebulowe, które nie smakowało cebulą i przyznajemy jednogłośnie, że to najlepsze francuskie piwo jakie dotąd piliśmy we Francji.

Chodźmy w deszcz, a chodźmy w deszcz.

I poszliśmy :-) Ten post jest podsumowaniem dnia wczorajszego, którego wczoraj już nie napisałam bo po prostu padłam.. :-)
W planie na wczoraj znalazły się:
Morlaix z monumentalnym wiaduktem kolejowym o wysokości 58 metrów i długości 285 metrów. Potwierdzamy, jest ogromny. To też miasteczko, w którym zobaczyliśmy od środka dom typu pondalez. Jeżeli ktoś z Was chce zobaczyć taki dom na obrazku to kliknijcie w link: http://www.tourisme-morlaix.fr/IMG/jpg/pondalez_ecorche500.jpg Składa się on z centralnie umieszczonej komnaty o wysokości całego domu, ze schodami, od których na poszczególnych piętrach domu odchodzą balkony prowadzące do innych skrzydeł. Dawid mówi, że to marnotrawstwo przestrzeni, a mi się podoba ;-)
Kernelehen
Półwysep, na którym wznosi się duży kamienny kopiec, w którym odkryto 11 komór grobowych. Datowanie: 4600-4400 lat p.n.e. Czyli grubo i przypomina mi Kopaniec, tym bardziej, że na jednej z posesji znaleźliśmy podobny kamienny mur.
Roscoff
Nadmorski kurort, z kolejną uroczą starówką, na której można znaleźć granitowe domy z XVI i XVII wieku, gotycki kościół Notre-Dame-de-Croaz-Batz z genialną dzwonnicą. A ponieważ kościół został ufundowany przez właścicieli statków i kupców, ściany świątyni i wieży zdobią wota przedstawiające karawele.
Plan został wykonany. Nawet z bonusem :-) Późnym popołudniem wyszło słońce co zachęciło nas do szwędania się po Roscoff. Po kolacji, na którą tym razem zjedliśmy mule (Dawid w cydrze z jabłkami, ja z algami. Wczoraj wszystko co tylko się dało jadłam z algami hihi), poszliśmy raz jeszcze do portu, tym razem jakąś boczną uliczką. Wyobraźcie sobie jaka radość nas dopadła gdy okazało się, że odkryliśmy kilka zejść do morza, które właśnie postanowiło odpłynąć. Byliśmy jak dzieci w wielkiej piaskownicy, ja zbierałam muszle i kamyki, przedzierałam się przez algi by podejść bliżej mew, oglądałam maleńkie kraby zaskoczone tym, że wody już tu nie ma, a Dawid spacerował i fotografował.
Z ciekawostek wczorajszego dnia w Roscoff trwał festiwal cebuli i wiecie co kupiliśmy? Piwo z cebulą! Dzisiaj je zdegustujemy i damy Wam znać jak smakuje ;-)
A dzisiaj.. dzisiaj dzień serwisowy ;-)

L'aise Braizh

Przed Wami wpis uczyniony ręką Dawida:

No dobra ale właściwie dlaczego Bretania? Podejrzewam, że takie pytanie pojawiło się w Waszych głowach nie raz. Gdy rozmawialiśmy o planach na wakacje czy też podczas czytania poprzednich wpisów. Cóż... pomijając nawet kwestię skąd znam tę krainę to faktycznie wybór jej jako miejsca na spędzenie długo wyczekiwanego urlopu może wydać się nieco ekstrawagancki. To może rozjaśnię tą sytuację. Tak już mamy, że lubimy miejsca, literalnie pisząc, śmierdzące historią. A już najbardziej historią zakręconą, nie popularyzowaną bo nie zgodną ze współczesnym stylem globalizacji wszystkiego. A z nią się wiążą regionalizmy. Rozumiecie już zatem dlaczego Bretania? Nie? No tak, Was też uczyli w szkole ze jest jedna Polska, jedne Niemcy i jedna Francja. No to ja Wam powiem ze nie do końca. W każdym z tych krajów znajdziecie lokalne społeczności czujące swoją odrębność. Nie ma tu miejsca na wielkie dywagacje, wróćmy zatem do Breizh. Gdzie? Do Bretanii właśnie. To jej nazwa w języku... bretońskim. Tak, ta kraina ma swój język, swoje obyczaje, specjały kulinarne, flagę i hymn. Bardzo silnie zaznacza swoją odrębność. Przed wieloma domami powiewa czarno biała flaga z pasami i liliami, podobnie jest na rejestracjach samochodów. Co więcej jeden z pomysłowych Bretończykow sparafrazowal francuskie hasło L'aise Blais jako L'aise Braizh, opracował logo i teraz większość aut ma je na sobie. Lubię to! Wrzucamy Wam kilka fotek ilustracyjnych - zwróćcie uwagę na podwójne nazewnictwo na znakach. Czy już wiecie skąd Sapkowski pożyczył  język elfów? 
P.S. A czy polski Luz-Blues wam się z czymś nie kojarzy? ;-)

Jeśli interesuje Was ta tematyka dajcie znać w komentarzach, będziemy więcej pisać o Bretanii i Bretończykach.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

XVII wieków tradycji

Po porannym spacerze po Dinan wyruszyliśmy w strugach deszczu w drogę do Brestu, stolicy departamentu Finistere Nord. I oto jesteśmy. Po rozpakowaniu bagaży wyruszyliśmy na 'krótki', a przynajmniej taki miał być w planach, zwiad. W związku z tym, że trafiliśmy w bezdeszczne okno postanowiliśmy do maksimum wykorzystać dzisiejsze popołudnie. Najpierw spacer, później zwiedzanie Muzeum Morskiego, a później znów spacer. Uwierzycie, że tu w Breście, aż od XVII wieków w tym samym miejscu stacjonują jednostki odpowiedzialne za obronę wybrzeża? Oczywiście historia zaczyna się od Rzymian ale co tradycja, to tradycja :-) Dla nas to niesamowite. Port jest ogromny, a Reda portu stanowi prawdziwe, wewnętrzne morze. Natomiast miasto, jak miasto. Niczego nie urywa.
Przed nami teraz niemałe wyzwanie: pięć deszczowych dni. I zadanie, jak je zaplanować, żeby z interesującymi atrakcjami trafiać pomiędzy opady deszczu, które nigdy nie trwają tu długo, podobnie jak dobra pogoda ;-)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Dzień pod znakiem morskiej bryzy i ostryg.

Dzisiaj odwiedziliśmy aż trzy lokalizacje. To był długi dzień, do hotelu wróciliśmy dopiero po 22:30.. :-) Długi ale piękny.
Saint-Malo
Zwiedziliśmy całe Stare Miasto,  przemierzyliśmy pokaźne mury obronne, których budowę rozpoczęto już w XII w. ale i tak największe wrażenie zrobiła na nas zatoka, regulowana przypływami i odpływami. Około godziny 10:00, można się było dostać do sąsiadującej wysepki piechotą, a o 12:30 już nie, bo ścieżkę i wszystko co wokół przykryła woda. Taka sytuacja. W ogóle najzabawniejszy widok to dziesiątki łódek poprzewracanych na piasku, czekających na przypływ. To trochę tak jakby ktoś chciał zrobić psikus i spuścił wodę z wielkiej wanny :-)
W Saint-Malo udało nam się zjeść słynne bretońskie ciastko Kouign-Amann i potwierdzamy jest tak dobre jak o nim piszą :-)
Cancale
Rybackie miasteczko słynące z ostryg, zarówno tych hodowlanych jak i poławianych na dziko. Na miejscu zaciągnęłam Dawida na wielki talerz swieżych owoców morza, na którym znalazły się krab, langustynki, krewetki, ostrygi, pobrzeżki i morskie ślimaki. On w ramach rewanżu zabrał mnie na ostrygowy targ. Na którym zjedliśmy po najlepszym fast foodzie pod Słońcem. Świeżo złowione ostrygi skropione sokiem z cytryny. Znakomita esencja Cancale.
Gdzieś po drodze do kolejnej lokalizacji zatrzymaliśmy się przy maleńkiej budce lokalnego producenta wina. Po degustacji i bardzo fajnej wymianie zdań zakupiliśmy dwie flaszeczki. O Francuzach słyszeliśmy tyle niepochlebnych opinii ale Bretończycy są przesympatyczni.
Cap Frehel
To, jak mówi przewodnik, jedno z najbardziej malowniczych miejsc na Szmaragdowym Wybrzeżu. Ja powiem, że było godnie. 70-metrowe klify i wysepki robią wrażenie. Zresztą sami zobaczcie :-)
Na powrocie do Dinan postanowiliśmy zjeść kolację. Zatrzymaliśmy się w malutkiej restauracji w jednej z mijanych wiosek. Wybiła godzina 19:00 i lokal wypełnił się gośćmi. Ta dyscyplina niezmiennie nas fascynuje. Poza pyszną sałatką i przemilą obsługą w tej właśnie małej rodzinnej restauracji udało nam się zjeść bretoński o zgrozo! przysmak. Młode ziemniaki podane z sosem i kiełbasą z jelit i żołądków w towarzystwie zielonej sałaty. Jak dobrze, że pani się nade mną zlitowała i odwiodła mnie od zamówienia całej porcji, na którą pokusił się Dawid. Wytlumaczyła, że jest to bardzo specyficzne danie, nie tylko w smaku ale i w zapachu. Nie oszukiwała..  Nigdy więcej! ;-) A wiecie co mnie przekonało? Że nie tykają tego dania nawet Anglicy i Niemcy.

sobota, 22 sierpnia 2015

So far so good.

Meldujemy się z lokalizacji numer dwa. Ale za nim o niej, zacznę od pierwszego punktu z naszego dzisiejszego planu, czyli Mont-Saint-Michel :-)

Mont-Saint-Michel to skalista wysepka i zatoka wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. To też miejsce bajkowe! które żyje zgodnie z rytmem przypływów i odpływów. Mimo, że nawet teraz pod koniec sierpnia wypełnione było turystami warto było się tam pojawić by poczuć dobrą energię tego miejsca. Wyspa otoczona jest murami miejskimi, wewnątrz znajduje się opactwo, restauracje, sklepiki z pamiątkami oraz malutkie hoteliki. Mimo turystycznego gwaru można się na niej jednak zgubić, wejść w ktorąś z maleńkich uliczek i pójść w swoją stronę. Co uczyniliśmy :-)

Kolejny punkt w naszym planie to Dol-de-Bretagne z ogromną Cathedrale Saint-Samson i muzeum Medievalys, które na chwilę przeniosło nas w świat katedr.

Następnie pierwszy menhir, samodzielnie znaleziony przez Dawida. Taki, którego nie ma nawet w przewodniku Michelin ;-) :-)

I nasza druga lokalizacja: Dinan
A tu Stare Miasto otoczone murami miejskimi, średniowieczne domy szachulcowe, maleńkie uliczki. Mimo zmęczenia i deszczu, który zaczął padać tuż po wjeździe do miasta ruszyliśmy na pierwszy obchód, tłumacząc sobie nawzajem, że idziemy tylko po wodę ;-) Po dotarciu do starówki wyposażyliśmy się w kolorową broń do walki z deszczem i włączyliśmy szwędacza. Głównie dlatego, że będąc na miejscu zdecydowaliśmy się coś zjeść, a we Francji między 14:30, a 19:00 kuchnia posiłków nie wydaje :-)

Na kolację zjedliśmy wypasione burgery z doskonale wypieczonym mięsem i podane z belgijskimi frytkami. Wypatrzyliśmy to miejsce podczas spacerowania i trafiliśmy w dziesiątkę bo po 19:00 okazało się, że ciężko tam się wbić. Tylu lokalesów się tam stołowało. Z głośników płynęła muzyka lat 80-ych, a kucharz podrygiwał w jej rytm od czasu do czasu śpiewając :-)

piątek, 21 sierpnia 2015

Pożegnanie z Rennes.

W związku z tym, że najbliższe dni mają być deszczowe.. dzisiaj zdecydowaliśmy się głównie na wypoczynek, wliczając w to leniwe spacerowanie, a nawet popołudniową drzemkę. A jak! Jak szaleć to szaleć ;-)
Szef restauracji przy hotelu już do nas macha witając się z daleka. Jest bardzo sympatyczny. Nie wiemy jak ma na imię, więc w rozmowach między sobą nazywamy go Rene :-)
Tu w Rennes (mieście) jedzenie jest bardzo różnorodne, tak jak różnorodni są jego mieszkańcy. Obok siebie mieszczą się wszelakiej maści restauracje francuskie, te z tradycyjną kuchnią, naleśnikarnie, te z owocami morza i zaraz obok nich kuchnia chińska, tajska, sushi, kebap, kuchnie indyjska i tybetańska, uliczkę dalej tacos.. można by tu spędzić dwa tygodnie i codziennie jeść coś innego. Mimo, że dzisiaj nie zaszaleliśmy kulinarnie, wysoka temperatura nie zachęcała do jedzenia, to niżej zobaczycie, że zostałam przyłapana na pałaszowaniu tartaletki cytrynowej ;-) Ale dzięki temu wiem, że mój domowy lemon curd jest dokładnie taki jaki powinien być :-) ;-)
Okolica naszego hotelu jest zupełnie inna niż starówka. Jest tu sporo nowoczesnych budynków i osiedli z przesłaniem. Zza okna zaś możemy podejrzeć podziemną infrastrukturę dworca kolejowego, którą i Wam pokażemy na zdjęciu poniżej ;-)
Aha do Rennes nie przyjeżdżajcie czasem w ubraniach z kamuflażem ponieważ możecie zostać pomyleni z.. nie nie z policjantami z jednostek specjalnych, którzy także poruszają się po tutejszych ulicach i mają na wyposażeniu hełmy i długą broń maszynową. W ubraniach z kamuflażem poruszają się tutejsi włóczędzy, mają wojskowe plecaki i towarzyszą im psy pilnujące nocą swoich panów i ich dobytków..
Kolejną rzeczą jaką odradzamy jest tutejsze piwo. Mimo, że ma piękne etykiety, w smaku jest mocno przeciętne. Potwierdzają to sami francuzi, którzy z kranów w swoich pubach polewają głównie belgijskie browary. Wiedzą co dobre ;-)
Natomiast to co zdecydowanie polecamy to cydr. Pijcie cydr w Bretanii. Jest fantastyczny :-)

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rennes pachnie świeżo upieczoną brioszką.

Urocze miateczko pełne malutkich sklepików, maleńkich knajpek, barów, uliczek posród, których można się zgubić, co zresztą z ogromną przyjemnością kilkukrotnie uczyniliśmy.. Rennes to stolica Bretanii. To pierwszy przystanek na naszej trasie.
Szachulcowe domy, zapach świeżych wypieków unoszący się na ulicach.. :-)  uśmiechnięci ludzie, Francuzi rozmawiający po angielsku. I jedzenie. Ciężko tu być i się nim nie zachwycać. W okolicy naszego hotelu, w odległości 150 metrów w kierunku ścisłego centrum, mieliśmy do wyboru aż 21! restauracji. Wygląda na to, że trafiliśmy do najlepszej ;-) Dawid mówi, że jeśli miało by być jeszcze smaczniej to musielibyśmy pójść do nieba, a to nam raczej nie grozi ;-) Mariusz koniecznie musisz tu przyjechać. Maciej Ty chyba też ;-)

środa, 19 sierpnia 2015

1637 kilometrów od Poznania.

Wczorajszy dzień był bardzo wymagający organizacyjnie i orientacyjnie. Za nami samolot z Poznania do Paris Beauvais, autobus z Paris Beauvais do Porte Maillot, następnie zejście do podziemi, a tam przejazd dwoma liniami metra do Montparnasse. W Montparnasse szybka kawa i biegiem na TGV do Rennes. Tik Tak Tik Tak i zrobiliśmy to :-)
Udaną podróż uczciliśmy cydrem.
Zjedliśmy po porcji przepysznego! tatara z parmezanem i suszonymi pomidorami. O Francjo! jeśli nam nie dasz pogody to Cię zjemy! :-), następnie wzięliśmy prysznic i padliśmy..

Marauder Trip Reaktywacja

Namówiliście nas :-)  Tak, pomimo, że Krokodyla już z nami nie ma i pomimo, że to nie Złombolowa wyprawa, będziemy relacjonować Wam naszą tegoroczną podróż z plecakiem.
Znajdujemy się właśnie na lotnisku Ławica w Poznaniu. Czekamy na lot.
Nie wiem czy wszyscy o tym wiecie ale przed Złombolami mieliśmy taką tradycję polegającą na szlajaniu się po wybranym zakątku kraju. Dwa tygodnie, napięty grafik i mnóstwo zwiedzania, daleko od utartych szlaków i oczywistych atrakcji. Te wyprawy nazywamy: Marauder Trip. No to ruszamy :-) Tym razem poszlajamy się po raz pierwszy całkowicie poza granicami Polski, po Bretanii, a przynajmniej taką mamy nadzieję ;-) Ahoj przygodo!